piątek, 24 lutego 2012

Konie

Ostatnio cokolwiek przy nich robiłam chyba po skończeniu Damy. Zrobiłam wtedy chyba ze 20 krzyżyków i odłożyłam do szuflady. Tak naprawdę to tych kilku krzyżyków nie ma co liczyć. Zaczęłam haftować tego DIMka chyba w 2008 roku, ostatnia odsłona była w kwietniu 2009 i sama nie wiem, dlaczego nie skończyłam. Pisałam ostatnie, że chyba zrobię sobie odpoczynek ale.. wyciągnęłam konie, na nowo się w nich zakochałam i macham igłami aż się kurzy. Coś czuję, że tym razem szybko ich nie odłożę. To tak naprawdę mój jedyny UFOk i czas już, żeby przestał nim być.
Tak było ostatnio

a tak jest dziś po pięciu dniach haftowania

Pisałam już kiedyś, że największy problem jest z tym, że kiedyś robiłam krzyżyki w inną stronę to znaczy tak:  \\\/// natomiast już od bardzo dawna robię je tak: /// \\\ . Konie są haftowane tymi wcześniejszymi krzyżykami i mam ogromny problem, bo nie wyszywam odruchowo tylko zastanawiam się czy robię w dobra stronę. Często okazuje się, że nie i muszę pruć. Nieważne, dam radę, tym razem skończę :)

poniedziałek, 20 lutego 2012

11 kawka

Na początku chcę Wam bardzo podziękować za komentarze i za cenne rady dotyczące wieńca. Wprawdzie nie mam jeszcze szarego mydła, OXY też nie, ale spróbuję wszystkiego. Po wyschnięciu w zasadzie jest dobrze, trzeba się dobrze przypatrzyć, żeby wiedzieć gdzie jest ta jedyna pozostałość pisaczka. Tak czy siak powalczę jeszcze, bo będzie mnie to denerwowało ile razy spojrzę na obrazek.
Nadeszła chwila w której sama nie wiem, co teraz... Niby mam w planach kilka robótek, obiecałam je wyszyć w prezencie ale... jakoś nie mogę się zdecydować co by tu najpierw i chyba zrobię sobie kilka dni przerwy.
Skończyłam 11 kawkę w naszym forumowym RR. Została już tylko jedna do wyhaftowania, ale to jak już dostanę swoją szmatkę. Jedna z koleżanek forumowych wycofała się z zabawy jeszcze zanim ją na dobre zaczęłyśmy i dlatego ostatnią haftujemy sobie same. Lubię takie postawienie sprawy -  zgłosiłam się, ale wiem, że nie dam rady więc piszę otwarcie i potem nikt do nikogo nie ma pretensji. To RR było super i mam nadzieję, że znów jakieś zorganizujemy.


sobota, 18 lutego 2012

Książkowo


Czasem  zapisuję sobie odczucia, jakie mam po przeczytaniu książki, która w szczególny sposób zapadła mi w serce.. Tym razem to "Sto odcieni bieli" autorstwa Preethi Nair. Książka pachnąca kurkumą, kuminem, mango i masalą. W której od czasu do czasu strzelają na rozgrzanej patelni nasiona gorczycy i papryczki chilli. Gdzie gotowanie to magia zmieniająca życie ludzi. Podążamy śladami matki i córki - głównych bohaterek. Z kolorowych, głośnych Indii przenosimy się do zimnego, szarego, uporządkowanego Londynu. Nalini - matka i Maja - córka. To wbrew pozorom nie jest książka o gotowaniu a przynajmniej nie tylko, to książka o poszukiwaniu siebie, o tym, jak życie zmienia się pod wpływem różnych okoliczności a przede wszystkim o tym, co w nim ważne. Porzucona przez męża w obcym sobie kraju nieznająca języka, obyczajów i niemająca żadnych środków finansowych Nalini musi stawić czoła swojej ciężkiej sytuacji. Z bogatego, dostatniego domu trafia z dwójką małych dzieci do wilgotnego, wynajętego pokoju. Dzięki pomocy przyjaciół znajduje pracę w fabryce a potem... potem zajmuje się tym co w jej życiu stanowi sens - gotowaniem. Maja nie rozumie zmian w swoim życiu, nie akceptuje nowej sytuacji, nie potrafi pogodzić się z brakiem ojca. Odrzuca swoje korzenie, tradycję, nie chce jeść potraw z miłością przygotowywanych przez matkę. Różne okoliczności sprawiają, że odsuwa się od niej i przez wiele lat nie potrafi wybaczyć. Dopiero jako dorosła kobieta odnajduje prawdę. Nie zamierzam zdradzać treści książki, powiem tylko, że ujęła mnie ciepłem, zapachem, mądrością. Oczarowała, zasmakowała, zasmuciła i zmusiła do uśmiechu.

"Dodałam łagodne mleko kokosowe do gotowanych ziemniaków i podduszonej cebuli, z których wraz z parą uchodziło zwątpienie. To była jedyna indyjska potrawa jaką lubiła Maja. Podana na naleśnikach z wyrabianego gwałtownymi ruchami ciasta, z mąki z gniewnych połówek czerwonej soczewicy. Twarde ziarno, dla ochrony przed warunkami zewnętrznymi otoczone łuskami, które muszą moknąć w wodzie godzinami, niczym latami nieobecności, po czym okazuje się, że w środku są miękkie tak samo jak moja córka. Rozdrabniałam w mikserze żale, zmuszając składniki, by stały się płynnym ciastem, które później wlewałam partiami na rozgrzaną żeliwną patelnię. Gotowe naleśniki polałam złocistym ghi, które roztapia się w czysta dobroć. Moja córka wraca do domu.

Kurkuma goi rany. Szafran uzyskiwany z krokusów jaskrawożółty i czerwonopomarańczowy jak ciepło słońca, pomaga się zabliźnić ranom po krzywdach i niesprawiedliwości."

Preethi Nair
"Sto odcieni bieli"


piątek, 17 lutego 2012

Spełniły

się moje najgorsze przypuszczenia. Niestety, niebieski spieralny pisak okazał się nie być taki spieralny. Wczoraj skończyłam backstitche w wieńcu i poszłam prać. Zwykle wystarczyło zamoczenie w zimnej wodzie i po pisaczku nie zostawał najmniejszy ślad. Nie tym razem. Niebieskie linie zamieniły się w linie żółte. Moczyłam całą noc w zimnej wodzie bez detergentów, dziś rano jednak nie było poprawy więc namoczyłam w wodzie z płynem do prania. Jest lepiej ale linie jeszcze są widoczne. Za radą dziewczyn z forum, zamierzam spróbować jeszcze z szarym mydłem. Może w końcu się spiorą? Oby, bo jestem niepocieszona. Wieniec bardzo mi się podoba, poza tym wszystkie wiecie, ile pracy wkładamy w każdy nasz haft.
Na zdjęciu jest jeszcze mokry więc kolory są bardziej nasycone niż w rzeczywistości. Najgorsza jest plamka na samym środku. Wiem, że na fotce raczej tego nie widać, ale uwierzcie, te linie tam są i ja je widzę.
 Trzymajcie kciuki, żeby szare mydło zdziałało cuda.
Okazuje się, że nie ma co pisaczka używać do prac, które haftuje się dłużej. To przecież nie pierwszy raz, kiedy robiłam nim linie i nigdy nie miałam takich problemów. Zwykle jednak kończyłam obrazek szybciej. Widocznie po tak długim czasie jakoś się utrwalił i narobił mi niemałych kłopotów.

piątek, 3 lutego 2012

Prawie

koniec mojej przygody z krzyżykami w wieńcu. Jeszcze tylko kilka małych listków, jeden czy dwa kwiatki i zmieniam igłę na ostrą. Przede mną kilometry backstitch'y, a może backstitch'ów ? Chyba najpierw upiorę kanwę żeby się przekonać, czy pisak się spierze. Nawet nie chcę myśleć że nie.. 

Fajny prawda? :)))