sobota, 31 marca 2012

Moje konie

Wpadam tylko, żeby pokazać Wam postępy w haftowaniu koni. Mało mnie tu ostatnio ale zaglądam do Was i podziwiam Wasze prace. Tak wiosennie i świątecznie na blogach a za oknem dziś listopad... Mam nadzieję, że niedługo czas zwolni i będę miała więcej okazji do blogowania.

sobota, 10 marca 2012

Ja i psy

Dziś bez fotek, bez robótek. Wiadomo co u mnie na tamborku i jak już będzie jakiś spektakularny postęp to z radością go Wam pokażę. Na razie dłubię wodę a woda jaka jest, każdy wie. Mozolnie to idzie więc nie ma co pokazywać.

Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moim marzeniem, które już niedługo się spełni. W zasadzie już prawie się spełniło. Wiecie, że kocham psy prawda? Od kiedy pamiętam przy moim boku był pies. Byłam ponoć okropnie wrzeszczącym noworodkiem, koszmarnym niemowlakiem, którego uspokojenie było rzeczą arcytrudną. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu moich dziadków w walącej się kamienicy na warszawskim Śródmieściu. Takiej z piecami na węgiel i drewnianą klatką schodową. Było nas tam kilka rodzin, wszystkie z małymi dziećmi. I był Cypis. Okropnie zły owczarek niemiecki. Moja Mama ponoć strasznie się go bała i uważała, że pies nie powinien mieć kontaktu z jej maleństwem, czyli ze mną oczywiście. Na szczęście mój Tata miał inne zdanie. Przy okazji biegania po koszmarnie długim przedpokoju z ryczącą latoroślą w objęciach przysiadł sobie na krzesełku i zobojętniał na wszystko. Cypis postanowił pomóc w czynnościach rodzicielskich i umył mi jęzorem zapłakaną mordkę co poskutkowało natychmiastową ciszą. Zdziwiona rodzina zmęczona ciągłym rykiem wychynęła na korytarz i na palcach przylazła sprawdzić, co spowodowało błogosławiony spokój. Moja Mama widząc pysk Cypisa milimetr od buzi ukochanej córeńki prawie zemdlała, natomiast Tata chwycił, że to może być lek na całe to niemowlęce histeryzowanie. Odtąd pies miał wolny wstęp do naszej klitki. A ja? Ja mogłam z nim robić wszystko. Podobno nie pozwalał do mnie podejść nikomu jeśli akurat miałam ochotę się po nim poczołgać albo powtykać mu paluszki w pysk. Miałam specjalne prawa do jego misek i wolno mi było grzebać w nich nawet jeśli nikomu innemu nie można było podejść na odległość metra.

Cypisa nie ma już od lat. Ja dorosłam, ale od kiedy pamiętam, zapach psiej sierści kojarzy mi się z bezpieczeństwem, spokojem i zaufaniem. Nie wyobrażam sobie domu bez kłaków na dywanie, bez psich misek, bez smyczy wiszącej w przedpokoju. Również w tej chwili bursztynowe ślepia mojej suni ciekawie zaglądają mi w oczy. Jesteśmy już po spacerze i wiadomo, że teraz czeka nas tylko spokojny wieczór, leniwe godziny przed snem i nic nie ma się prawa wydarzyć. Myślę jednak, że ona wie, że piszę o niej, leży obok na swoim posłaniu i nie zasypia. Zastanawia się pewnie, czemu zerkam na nią z takim rozczuleniem. Nie może się domyślać, że niedługo nasz błogi wieczorny spokój odejdzie w niepamięć.

W dalekim Wrocławiu, w brzuszku innej suni śpi przyczyna zmian, jakie niebawem nastąpią w naszym życiu. Wiem już na pewno, że wyczekiwana przeze mnie od kilku miesięcy mała sunieczka pojawi się na świecie na początku kwietnia. Marzyłam o niej od tak dawna, czekałam na odpowiednią chwilę. I spełniło się, wyczekało, wyśniło. Dzielę się z Wami moją radością chociaż wiem, że dla wielu z Was może być ona niezrozumiała. Często spotykam się ze zdziwieniem, kiedy z pasją opowiadam o swoich psach, o uczuciach, jakie we mnie budzą. Kto nie wychował się w psiej sierści pewnie nie zrozumie mojej radości i mojego oczekiwania. Ot pies.. cóż takiego. A dla mnie to bardzo ważna część mojego życia. Z entuzjazmem przygotowuję się na nowe doświadczenia.

Jaka będzie? Czy tak spokojna, niekłopotliwa i mądra jak Tina? Czy tak łagodna, ufna i łobuzerska jak Sheila? Czy może trafi nam się diabeł wcielony jak Tarzan? A może będzie taka jak Ren? Najcierpliwszy powiernik moich nastoletnich trosk, gąbka dla moich dziewczęcych łez i przyjaciel mojego maleńkiego synka? Najpewniej będzie jedyna w swoim rodzaju.  Już niedługo się poznamy. Tymczasem niech spokojnie rośnie, niech się szczęśliwie pojawi na świecie a ja cierpliwie czekam, aż będę mogła przedstawić najbliższym małą puchatą kulkę, która kiedyś wyrośnie na pięknego owczarka niemieckiego.

piątek, 24 lutego 2012

Konie

Ostatnio cokolwiek przy nich robiłam chyba po skończeniu Damy. Zrobiłam wtedy chyba ze 20 krzyżyków i odłożyłam do szuflady. Tak naprawdę to tych kilku krzyżyków nie ma co liczyć. Zaczęłam haftować tego DIMka chyba w 2008 roku, ostatnia odsłona była w kwietniu 2009 i sama nie wiem, dlaczego nie skończyłam. Pisałam ostatnie, że chyba zrobię sobie odpoczynek ale.. wyciągnęłam konie, na nowo się w nich zakochałam i macham igłami aż się kurzy. Coś czuję, że tym razem szybko ich nie odłożę. To tak naprawdę mój jedyny UFOk i czas już, żeby przestał nim być.
Tak było ostatnio

a tak jest dziś po pięciu dniach haftowania

Pisałam już kiedyś, że największy problem jest z tym, że kiedyś robiłam krzyżyki w inną stronę to znaczy tak:  \\\/// natomiast już od bardzo dawna robię je tak: /// \\\ . Konie są haftowane tymi wcześniejszymi krzyżykami i mam ogromny problem, bo nie wyszywam odruchowo tylko zastanawiam się czy robię w dobra stronę. Często okazuje się, że nie i muszę pruć. Nieważne, dam radę, tym razem skończę :)

poniedziałek, 20 lutego 2012

11 kawka

Na początku chcę Wam bardzo podziękować za komentarze i za cenne rady dotyczące wieńca. Wprawdzie nie mam jeszcze szarego mydła, OXY też nie, ale spróbuję wszystkiego. Po wyschnięciu w zasadzie jest dobrze, trzeba się dobrze przypatrzyć, żeby wiedzieć gdzie jest ta jedyna pozostałość pisaczka. Tak czy siak powalczę jeszcze, bo będzie mnie to denerwowało ile razy spojrzę na obrazek.
Nadeszła chwila w której sama nie wiem, co teraz... Niby mam w planach kilka robótek, obiecałam je wyszyć w prezencie ale... jakoś nie mogę się zdecydować co by tu najpierw i chyba zrobię sobie kilka dni przerwy.
Skończyłam 11 kawkę w naszym forumowym RR. Została już tylko jedna do wyhaftowania, ale to jak już dostanę swoją szmatkę. Jedna z koleżanek forumowych wycofała się z zabawy jeszcze zanim ją na dobre zaczęłyśmy i dlatego ostatnią haftujemy sobie same. Lubię takie postawienie sprawy -  zgłosiłam się, ale wiem, że nie dam rady więc piszę otwarcie i potem nikt do nikogo nie ma pretensji. To RR było super i mam nadzieję, że znów jakieś zorganizujemy.


sobota, 18 lutego 2012

Książkowo


Czasem  zapisuję sobie odczucia, jakie mam po przeczytaniu książki, która w szczególny sposób zapadła mi w serce.. Tym razem to "Sto odcieni bieli" autorstwa Preethi Nair. Książka pachnąca kurkumą, kuminem, mango i masalą. W której od czasu do czasu strzelają na rozgrzanej patelni nasiona gorczycy i papryczki chilli. Gdzie gotowanie to magia zmieniająca życie ludzi. Podążamy śladami matki i córki - głównych bohaterek. Z kolorowych, głośnych Indii przenosimy się do zimnego, szarego, uporządkowanego Londynu. Nalini - matka i Maja - córka. To wbrew pozorom nie jest książka o gotowaniu a przynajmniej nie tylko, to książka o poszukiwaniu siebie, o tym, jak życie zmienia się pod wpływem różnych okoliczności a przede wszystkim o tym, co w nim ważne. Porzucona przez męża w obcym sobie kraju nieznająca języka, obyczajów i niemająca żadnych środków finansowych Nalini musi stawić czoła swojej ciężkiej sytuacji. Z bogatego, dostatniego domu trafia z dwójką małych dzieci do wilgotnego, wynajętego pokoju. Dzięki pomocy przyjaciół znajduje pracę w fabryce a potem... potem zajmuje się tym co w jej życiu stanowi sens - gotowaniem. Maja nie rozumie zmian w swoim życiu, nie akceptuje nowej sytuacji, nie potrafi pogodzić się z brakiem ojca. Odrzuca swoje korzenie, tradycję, nie chce jeść potraw z miłością przygotowywanych przez matkę. Różne okoliczności sprawiają, że odsuwa się od niej i przez wiele lat nie potrafi wybaczyć. Dopiero jako dorosła kobieta odnajduje prawdę. Nie zamierzam zdradzać treści książki, powiem tylko, że ujęła mnie ciepłem, zapachem, mądrością. Oczarowała, zasmakowała, zasmuciła i zmusiła do uśmiechu.

"Dodałam łagodne mleko kokosowe do gotowanych ziemniaków i podduszonej cebuli, z których wraz z parą uchodziło zwątpienie. To była jedyna indyjska potrawa jaką lubiła Maja. Podana na naleśnikach z wyrabianego gwałtownymi ruchami ciasta, z mąki z gniewnych połówek czerwonej soczewicy. Twarde ziarno, dla ochrony przed warunkami zewnętrznymi otoczone łuskami, które muszą moknąć w wodzie godzinami, niczym latami nieobecności, po czym okazuje się, że w środku są miękkie tak samo jak moja córka. Rozdrabniałam w mikserze żale, zmuszając składniki, by stały się płynnym ciastem, które później wlewałam partiami na rozgrzaną żeliwną patelnię. Gotowe naleśniki polałam złocistym ghi, które roztapia się w czysta dobroć. Moja córka wraca do domu.

Kurkuma goi rany. Szafran uzyskiwany z krokusów jaskrawożółty i czerwonopomarańczowy jak ciepło słońca, pomaga się zabliźnić ranom po krzywdach i niesprawiedliwości."

Preethi Nair
"Sto odcieni bieli"


piątek, 17 lutego 2012

Spełniły

się moje najgorsze przypuszczenia. Niestety, niebieski spieralny pisak okazał się nie być taki spieralny. Wczoraj skończyłam backstitche w wieńcu i poszłam prać. Zwykle wystarczyło zamoczenie w zimnej wodzie i po pisaczku nie zostawał najmniejszy ślad. Nie tym razem. Niebieskie linie zamieniły się w linie żółte. Moczyłam całą noc w zimnej wodzie bez detergentów, dziś rano jednak nie było poprawy więc namoczyłam w wodzie z płynem do prania. Jest lepiej ale linie jeszcze są widoczne. Za radą dziewczyn z forum, zamierzam spróbować jeszcze z szarym mydłem. Może w końcu się spiorą? Oby, bo jestem niepocieszona. Wieniec bardzo mi się podoba, poza tym wszystkie wiecie, ile pracy wkładamy w każdy nasz haft.
Na zdjęciu jest jeszcze mokry więc kolory są bardziej nasycone niż w rzeczywistości. Najgorsza jest plamka na samym środku. Wiem, że na fotce raczej tego nie widać, ale uwierzcie, te linie tam są i ja je widzę.
 Trzymajcie kciuki, żeby szare mydło zdziałało cuda.
Okazuje się, że nie ma co pisaczka używać do prac, które haftuje się dłużej. To przecież nie pierwszy raz, kiedy robiłam nim linie i nigdy nie miałam takich problemów. Zwykle jednak kończyłam obrazek szybciej. Widocznie po tak długim czasie jakoś się utrwalił i narobił mi niemałych kłopotów.

piątek, 3 lutego 2012

Prawie

koniec mojej przygody z krzyżykami w wieńcu. Jeszcze tylko kilka małych listków, jeden czy dwa kwiatki i zmieniam igłę na ostrą. Przede mną kilometry backstitch'y, a może backstitch'ów ? Chyba najpierw upiorę kanwę żeby się przekonać, czy pisak się spierze. Nawet nie chcę myśleć że nie.. 

Fajny prawda? :)))

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Zbilża się

koniec naszego RR kawkowego.Skończyłam dziesiątą kawkę i wiem, że już pędzi do mnie następna. To będzie już ostania, ponieważ dwunastą haftujemy już na swoich szmatkach. Cała zabawa szła szybko, sprawnie i bez opóźnień. Nikt nie przetrzymywał kanwy, każda z nas starała się zmieścić w wyznaczonym czasie. Tak to można się bawić. Bez nerwów i niepewności co do miejsca przebywania poszczególnych szmatek.

Bardzo Wam dziękuję za ciepłe słowa dotyczące mojego wieńca. Potrzeba mi ich było, bo mój mąż ostatnio stwierdził, że haftuję "niewiadomoco". Wredny jest - nieprawdaż? Tylko ciekawe, dlaczego po oprawieniu i powieszeniu na ścianie, on się tymi niewiadomoczymi chwali jakby sam miał w tym swój udział. A wieniec rośnie po części dzięki Wam, bo pomijając moją "krzyżykową wenę" to Wasze słowa najbardziej mnie mobilizują. Buziaki i jeszcze raz dziękuję.

piątek, 20 stycznia 2012

Milion

dwieście pięćdziesiąta któraś odsłona mojego wieńca będzie. Proszę się przygotować na szok spowodowany tempem mojego haftowania. Tylko nie mdlejcie. Na blogu nie ma lekarza :) Tadammmmm.....
Kiedyż to miało być to cudo gotowe? Coś mi się wydaje, że do tej pory to miał być już w ramce. Moja chęć do krzyżyków pojawia się i znika. Teraz właśnie się pojawiła więc trzeba korzystać, bo zniechęcenie przychodzi zawsze niespodziewanie, Będą jaja, jak nie spiorę tej ślicznej niebieskiej kratki. Pojęcia nie mam, czy ten pisak spieralny jest tak samo spieralny po roku. Nigdy tak długo nie czekałam. No i znów wychodzi na to, że ja tu jakieś założenia robię.. Po roku.. A może to będzie raczej bliżej dwóch? Albo trzech? Stop, żadnych terminów już nie przewiduję. Będzie to będzie.
Idę sobie popodziwiać Wasze nowości, niech ja chociaż oczy pocieszę na wieczór :)

wtorek, 3 stycznia 2012

Nowy Rok

sobie przyszedł więc pomyślałam sobie, że przydałoby się popełnić choć jeden nowy post. Nie mam się czym chwalić, nie mam czasu na haft, na bloga, na forum, na nic kompletnie. Życie pędzi jak szalone a ja z nim. Udało mi się skończyć słoniowy obrus, ale jak na razie fotki brak. Skończyłam dzień przed Wigilią, gotowy zapakowałam i przekazałam Mikołajowi dla mojej Mamy. Jako że nie zabrałam aparatu to i uwiecznić nie miałam jak. Zrobię to kiedy tylko będę u Rodziców. Wieniec sobie leży i czeka na lepsze czasy. Śmiać mi się chce z moich założeń. Miał być gotowy do końca roku... Obrus obiecywałam sobie skończyć na imieniny Mamy, które minęły dwa lata temu. Zupełnie nie wiem, po co ja sobie robię jakiekolwiek plany skoro i tak wszystko mi się zawsze wali. Z tego powodu nie robię już żadnych postanowień noworocznych. po co mam się potem stresować że jak zwykle nic z nich nie wyszło.
Przypomniało mi się, że mogę pokazać dwie kawki co to je na nasze RR wyhafciłam jeszcze w grudniu. A co tam, będą chociaż jakieś fotki :)

A na domiar wszystkiego coś mi się popsuło z szablonem blogowym. Wszystko mi się poprzestawiało, tło się zminiaturyzowało, straciłam cała listę blogów. Jak pod górkę to pod górkę.... Mam nadzieję, że teraz może być już tylko lepiej.

Przy okazji życzę Wam wszystkiego dobrego  w Nowym Roku. Szczęścia, powodzenia, zdrowia i dużo czasu na nasze wspólne hobby.