Zajączka skończyłam zgodnie z planem. Nie piorę, nie prasuję, bo nie chcę sobie dodawać roboty. Jak już będę miała wszystkie trzy hafciki i rameczki, to wtedy się za to zabiorę.
Niewyprasowany króliś z balonikiem wygląda tak:
Jeszcze jeden i wszystkie trzy hafciki powędrują do nowej właścicielki. Na razie jednak zajmuje mnie róża, wzór jest prosty, szybko przybywa. Żałuję tylko, że nie miałam odpowiedniego lnu i zaczęłam haftować na aidzie. Trudno, nie mogłam się już doczekać. Myślę, że i tak będzie ładnie.
Ogródek nieco ogarnięty, warzywa wyjrzały na światło dzienne, paskudne zielsko wyrwane i wywiezione. Ta robota jednak nie ma końca, za chwilkę znów będzie to samo. Mąż kosił trawę już chyba cztery razy i znów przydałoby się wyprowadzić kosiarkę. Posadziłam w końcu cukinie, które męczyły się już w doniczkach. Nie ma to jak wyjść sobie do ogródka i zerwać to, na co akurat mamy ochotę. Nie przepadam za pracą w warzywniku, ale właśnie to, że potem mam pyszne warzywa na wyciągnięcie ręki przeważa szalę.
Życzę Wam miłego dnia
Piąte piętro bez windy
środa, 3 czerwca 2015
wtorek, 26 maja 2015
4
W tym roku w mojej rodzinie urodziło się dwoje maluszków. W końcu jakieś szczęśliwe chwile. Wierzcie mi, od dawna nie mieliśmy powodów do radości więc te małe istotki wniosły troszkę uśmiechu i w moje mało wesołe życie. Dla małego Gabrysia wyhaftowałam metryczkę wybraną przez jego mamę. Wyszywało się bardzo przyjemnie. Wzór pochodzi z kolekcji Dimensions, zestaw jak zwykle kupiony w Needle & art.
Na drugiej fotce na chmurce usiadła muszka, nie zauważyłam od razu i mam tylko takie zdjęcie w pełnym słońcu, innego nie będzie, bo metryczka powędrowała już do właściciela. Mam nadzieję, że maleńka muszka nikomu nie przeszkadza.
Oprócz wspomnianej w poprzednim poście uliczki, na tamborku mam jedną z róż z serii DEFA - Etude Botanique autorstwa V. Enginger. Ma być "Pullman Orient Express". Ma tak energetyczne kolory, że uwiodła mnie z kretesem i nie miałam wyjścia - na razie mam 4 listki.
Nie mam pojęcia, co ja wyprawiam, bo jeszcze przecież haftuje się następny króliczek dla małej dziewczynki. Jak nie haftowałam to nie haftowałam, a jak zaczęłam to od razu mam milion dwieście pomysłów i dwa miliony trzysta projektów. No bo jeszcze robi się chusta na szydełku. No ale tę akurat robótkę mam nadzieję skończyć w najbliższych dniach.
Oby tylko nam się pogoda poprawiła, bo oprócz robótek, mam zarośnięty warzywnik, niedługo nie znajdę zasianych ogórków. To chyba najpilniejsza w tej chwili praca jaka mnie czeka. Mam nadzieję, że jutro nie będzie padało i szybko sobie z tym poradzę. A teraz zmykam do moich robótek, może chociaż zajączka dokończę.
Na drugiej fotce na chmurce usiadła muszka, nie zauważyłam od razu i mam tylko takie zdjęcie w pełnym słońcu, innego nie będzie, bo metryczka powędrowała już do właściciela. Mam nadzieję, że maleńka muszka nikomu nie przeszkadza.
Oprócz wspomnianej w poprzednim poście uliczki, na tamborku mam jedną z róż z serii DEFA - Etude Botanique autorstwa V. Enginger. Ma być "Pullman Orient Express". Ma tak energetyczne kolory, że uwiodła mnie z kretesem i nie miałam wyjścia - na razie mam 4 listki.
Nie mam pojęcia, co ja wyprawiam, bo jeszcze przecież haftuje się następny króliczek dla małej dziewczynki. Jak nie haftowałam to nie haftowałam, a jak zaczęłam to od razu mam milion dwieście pomysłów i dwa miliony trzysta projektów. No bo jeszcze robi się chusta na szydełku. No ale tę akurat robótkę mam nadzieję skończyć w najbliższych dniach.
Oby tylko nam się pogoda poprawiła, bo oprócz robótek, mam zarośnięty warzywnik, niedługo nie znajdę zasianych ogórków. To chyba najpilniejsza w tej chwili praca jaka mnie czeka. Mam nadzieję, że jutro nie będzie padało i szybko sobie z tym poradzę. A teraz zmykam do moich robótek, może chociaż zajączka dokończę.
poniedziałek, 18 maja 2015
3. Ostróżki i peonie
Ten obrazek podobał mi się już bardzo dawno. Ponad dwa lata temu w końcu zamówiłam sobie zestaw w Needle&art i postawiłam pierwsze krzyżyki. Haftowałam z przerwami, raz z większym zapałem, raz z mniejszym, a do reszty dobiły mnie backstitche. Bardzo chciałam mieć moje "Ostróżki i peonie" na ścianie, więc zacisnęłam zęby i oto jest. Teraz tylko znaleźć odpowiednie miejsce i cieszyć oczy za każdym razem, kiedy na niego spojrzę.
Zdjęcie nieco prześwietlone, ale w domu wychodziło jeszcze gorzej, więc niech już zostanie to ze słonecznego dziś ogrodu. Zbyt często tego typu odsłon nie będzie, bo jak widać, haftuję w żółwim tempie. Muszę się pocieszyć tym, co mam.
Teraz na tamborku zagościła "Uliczka w miasteczku". Zdjęcie pożyczam ze strony Needle&art
Na razie mam czarno - czerwoną plamę z prawego, dolnego rogu. Za dwa lata może będzie gotowy.
Zdjęcie nieco prześwietlone, ale w domu wychodziło jeszcze gorzej, więc niech już zostanie to ze słonecznego dziś ogrodu. Zbyt często tego typu odsłon nie będzie, bo jak widać, haftuję w żółwim tempie. Muszę się pocieszyć tym, co mam.
Teraz na tamborku zagościła "Uliczka w miasteczku". Zdjęcie pożyczam ze strony Needle&art
Na razie mam czarno - czerwoną plamę z prawego, dolnego rogu. Za dwa lata może będzie gotowy.
poniedziałek, 11 maja 2015
2
Mój Pan Ramkowy dał plamę, a tak chciałam w pierwszym poście robótkowym po tak długiej przerwie pokazać hafcik, który sprawił mi dużo przyjemności. Chciałam żeby to było coś krzyżykowego, i skończonego, i oprawionego. Niestety, mój niezawodny dotąd Pan Ramkowy od dwóch tygodni biedzi się nad oprawieniem niewielkiego hafciku. Problem ma, i ja go rozumiem, bo sama stałam u niego w pracowni z pół godziny i nic mi nie pasowało. Obiecał mi, że w przyszłym tygodniu to już na mur beton zobaczę oprawiony hafcik i trzymam go za słowo.
Tymczasem, żeby w końcu zacząć cokolwiek tu pisać zdecydowałam, że pokażę króliczka baletnicę, która docelowo ma być prezentem dla mojej maleńkiej bratanicy.
Najpierw przed zrobieniem backtitchy (mąż stwierdził, że to plama jakaś i on nie wie, co to ma w ogóle być).
Tu już z konturami. No i tu zastrzelił mnie mój własny tata, który spojrzał na gotowy hafcik i stwierdził "ooo królik siedzi na kapuście". W związku z tym ja sama teraz zamiast spódniczki widzę tę nieszczęsną kapustę. Niedobrze.
Króliczków docelowo ma być trzy, nie wiem tylko, kiedy zacznę następny hafcik z tej serii bo niestety, zamówiłam tylko jeden kawałek lnu a pomysł na trójeczkę króliczkową przyszedł mi do głowy już po fakcie. Nie bardzo mam potrzebę zamawiania czegoś jeszcze, a dwa kawałki lnu to trochę bez sensu. Z tego powodu na razie nie oprawiam obrazka, muszę poczekać, aż będą wszystkie hafciki.
No to - pierwsze koty za płoty. Miał być post krzyżykowy i jest, choć nie taki, jak chciałam. Trudno.
Cinka i Ela, bardzo, bardzo Wam dziękuję za komentarze. Nawet nie wiecie, jak było mi miło, że ktoś tu do mnie zajrzał i jeszcze na dodatek zostawił po sobie ślad. Myślałam, że nikt już tu nie zagląda. Dziękuję Wam za miłe słowa. Uściskałabym Was, ale nie da się, więc robię to wirtualnie.
Tymczasem, żeby w końcu zacząć cokolwiek tu pisać zdecydowałam, że pokażę króliczka baletnicę, która docelowo ma być prezentem dla mojej maleńkiej bratanicy.
Najpierw przed zrobieniem backtitchy (mąż stwierdził, że to plama jakaś i on nie wie, co to ma w ogóle być).
Tu już z konturami. No i tu zastrzelił mnie mój własny tata, który spojrzał na gotowy hafcik i stwierdził "ooo królik siedzi na kapuście". W związku z tym ja sama teraz zamiast spódniczki widzę tę nieszczęsną kapustę. Niedobrze.
Króliczków docelowo ma być trzy, nie wiem tylko, kiedy zacznę następny hafcik z tej serii bo niestety, zamówiłam tylko jeden kawałek lnu a pomysł na trójeczkę króliczkową przyszedł mi do głowy już po fakcie. Nie bardzo mam potrzebę zamawiania czegoś jeszcze, a dwa kawałki lnu to trochę bez sensu. Z tego powodu na razie nie oprawiam obrazka, muszę poczekać, aż będą wszystkie hafciki.
No to - pierwsze koty za płoty. Miał być post krzyżykowy i jest, choć nie taki, jak chciałam. Trudno.
Cinka i Ela, bardzo, bardzo Wam dziękuję za komentarze. Nawet nie wiecie, jak było mi miło, że ktoś tu do mnie zajrzał i jeszcze na dodatek zostawił po sobie ślad. Myślałam, że nikt już tu nie zagląda. Dziękuję Wam za miłe słowa. Uściskałabym Was, ale nie da się, więc robię to wirtualnie.
poniedziałek, 4 maja 2015
1
Długo mnie tu nie było, bardzo długo. Dlaczego? Ci co powinni, wiedzą. Zbyt to dla mnie bolesne, wybaczcie, że nie będę się tym dzielić w publicznym miejscu.
Postanowiłam jednak wrócić. Najpierw myślałam, żeby założyć nowy blog, odciąć grubą kreską to poprzednie i to dzisiejsze. Ale przecież jestem, ta sama choć nie taka sama. Niech więc będzie dalej, bo jakieś "dalej" zawsze musi być, chociaż wydawałoby się, że nic już być nie może. A świat jednak się nie zatrzymuje, dla nikogo, tak jak w popularnej teraz piosence.
Tak więc wracam i jeśli ktoś jeszcze tu zajrzy - dziękuję, będzie mi bardzo miło. Może nie będzie to taki blog jak wcześniej, może czasem zniknę na dłużej, niczego nie jestem pewna. Chcę tylko mieć takie miejsce, gdzie będę mogła pokazać swoje hafty, gdzie czasem napiszę o czymś zupełnie innym niż one, gdzie mogę sobie po prostu popisać. Postanowiłam też zamiast tytułów numerować posty. Nigdy nie miałam głowy do wymyślania tytułów, więc niech będą numerki.
Dziś to tylko przywitanie i próbny wpis, a o tym, co w hafcikach się dzieje napiszę następnym razem.
Pozdrawiam każdego, kto tu zajrzy :)
porzeczkowa
Postanowiłam jednak wrócić. Najpierw myślałam, żeby założyć nowy blog, odciąć grubą kreską to poprzednie i to dzisiejsze. Ale przecież jestem, ta sama choć nie taka sama. Niech więc będzie dalej, bo jakieś "dalej" zawsze musi być, chociaż wydawałoby się, że nic już być nie może. A świat jednak się nie zatrzymuje, dla nikogo, tak jak w popularnej teraz piosence.
Tak więc wracam i jeśli ktoś jeszcze tu zajrzy - dziękuję, będzie mi bardzo miło. Może nie będzie to taki blog jak wcześniej, może czasem zniknę na dłużej, niczego nie jestem pewna. Chcę tylko mieć takie miejsce, gdzie będę mogła pokazać swoje hafty, gdzie czasem napiszę o czymś zupełnie innym niż one, gdzie mogę sobie po prostu popisać. Postanowiłam też zamiast tytułów numerować posty. Nigdy nie miałam głowy do wymyślania tytułów, więc niech będą numerki.
Dziś to tylko przywitanie i próbny wpis, a o tym, co w hafcikach się dzieje napiszę następnym razem.
Pozdrawiam każdego, kto tu zajrzy :)
porzeczkowa
sobota, 31 marca 2012
Moje konie
Wpadam tylko, żeby pokazać Wam postępy w haftowaniu koni. Mało mnie tu ostatnio ale zaglądam do Was i podziwiam Wasze prace. Tak wiosennie i świątecznie na blogach a za oknem dziś listopad... Mam nadzieję, że niedługo czas zwolni i będę miała więcej okazji do blogowania.
sobota, 10 marca 2012
Ja i psy
Dziś bez fotek, bez robótek. Wiadomo co u mnie na tamborku i jak już będzie jakiś spektakularny postęp to z radością go Wam pokażę. Na razie dłubię wodę a woda jaka jest, każdy wie. Mozolnie to idzie więc nie ma co pokazywać.
Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moim marzeniem, które już niedługo się spełni. W zasadzie już prawie się spełniło. Wiecie, że kocham psy prawda? Od kiedy pamiętam przy moim boku był pies. Byłam ponoć okropnie wrzeszczącym noworodkiem, koszmarnym niemowlakiem, którego uspokojenie było rzeczą arcytrudną. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu moich dziadków w walącej się kamienicy na warszawskim Śródmieściu. Takiej z piecami na węgiel i drewnianą klatką schodową. Było nas tam kilka rodzin, wszystkie z małymi dziećmi. I był Cypis. Okropnie zły owczarek niemiecki. Moja Mama ponoć strasznie się go bała i uważała, że pies nie powinien mieć kontaktu z jej maleństwem, czyli ze mną oczywiście. Na szczęście mój Tata miał inne zdanie. Przy okazji biegania po koszmarnie długim przedpokoju z ryczącą latoroślą w objęciach przysiadł sobie na krzesełku i zobojętniał na wszystko. Cypis postanowił pomóc w czynnościach rodzicielskich i umył mi jęzorem zapłakaną mordkę co poskutkowało natychmiastową ciszą. Zdziwiona rodzina zmęczona ciągłym rykiem wychynęła na korytarz i na palcach przylazła sprawdzić, co spowodowało błogosławiony spokój. Moja Mama widząc pysk Cypisa milimetr od buzi ukochanej córeńki prawie zemdlała, natomiast Tata chwycił, że to może być lek na całe to niemowlęce histeryzowanie. Odtąd pies miał wolny wstęp do naszej klitki. A ja? Ja mogłam z nim robić wszystko. Podobno nie pozwalał do mnie podejść nikomu jeśli akurat miałam ochotę się po nim poczołgać albo powtykać mu paluszki w pysk. Miałam specjalne prawa do jego misek i wolno mi było grzebać w nich nawet jeśli nikomu innemu nie można było podejść na odległość metra.
Cypisa nie ma już od lat. Ja dorosłam, ale od kiedy pamiętam, zapach psiej sierści kojarzy mi się z bezpieczeństwem, spokojem i zaufaniem. Nie wyobrażam sobie domu bez kłaków na dywanie, bez psich misek, bez smyczy wiszącej w przedpokoju. Również w tej chwili bursztynowe ślepia mojej suni ciekawie zaglądają mi w oczy. Jesteśmy już po spacerze i wiadomo, że teraz czeka nas tylko spokojny wieczór, leniwe godziny przed snem i nic nie ma się prawa wydarzyć. Myślę jednak, że ona wie, że piszę o niej, leży obok na swoim posłaniu i nie zasypia. Zastanawia się pewnie, czemu zerkam na nią z takim rozczuleniem. Nie może się domyślać, że niedługo nasz błogi wieczorny spokój odejdzie w niepamięć.
W dalekim Wrocławiu, w brzuszku innej suni śpi przyczyna zmian, jakie niebawem nastąpią w naszym życiu. Wiem już na pewno, że wyczekiwana przeze mnie od kilku miesięcy mała sunieczka pojawi się na świecie na początku kwietnia. Marzyłam o niej od tak dawna, czekałam na odpowiednią chwilę. I spełniło się, wyczekało, wyśniło. Dzielę się z Wami moją radością chociaż wiem, że dla wielu z Was może być ona niezrozumiała. Często spotykam się ze zdziwieniem, kiedy z pasją opowiadam o swoich psach, o uczuciach, jakie we mnie budzą. Kto nie wychował się w psiej sierści pewnie nie zrozumie mojej radości i mojego oczekiwania. Ot pies.. cóż takiego. A dla mnie to bardzo ważna część mojego życia. Z entuzjazmem przygotowuję się na nowe doświadczenia.
Jaka będzie? Czy tak spokojna, niekłopotliwa i mądra jak Tina? Czy tak łagodna, ufna i łobuzerska jak Sheila? Czy może trafi nam się diabeł wcielony jak Tarzan? A może będzie taka jak Ren? Najcierpliwszy powiernik moich nastoletnich trosk, gąbka dla moich dziewczęcych łez i przyjaciel mojego maleńkiego synka? Najpewniej będzie jedyna w swoim rodzaju. Już niedługo się poznamy. Tymczasem niech spokojnie rośnie, niech się szczęśliwie pojawi na świecie a ja cierpliwie czekam, aż będę mogła przedstawić najbliższym małą puchatą kulkę, która kiedyś wyrośnie na pięknego owczarka niemieckiego.
Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moim marzeniem, które już niedługo się spełni. W zasadzie już prawie się spełniło. Wiecie, że kocham psy prawda? Od kiedy pamiętam przy moim boku był pies. Byłam ponoć okropnie wrzeszczącym noworodkiem, koszmarnym niemowlakiem, którego uspokojenie było rzeczą arcytrudną. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu moich dziadków w walącej się kamienicy na warszawskim Śródmieściu. Takiej z piecami na węgiel i drewnianą klatką schodową. Było nas tam kilka rodzin, wszystkie z małymi dziećmi. I był Cypis. Okropnie zły owczarek niemiecki. Moja Mama ponoć strasznie się go bała i uważała, że pies nie powinien mieć kontaktu z jej maleństwem, czyli ze mną oczywiście. Na szczęście mój Tata miał inne zdanie. Przy okazji biegania po koszmarnie długim przedpokoju z ryczącą latoroślą w objęciach przysiadł sobie na krzesełku i zobojętniał na wszystko. Cypis postanowił pomóc w czynnościach rodzicielskich i umył mi jęzorem zapłakaną mordkę co poskutkowało natychmiastową ciszą. Zdziwiona rodzina zmęczona ciągłym rykiem wychynęła na korytarz i na palcach przylazła sprawdzić, co spowodowało błogosławiony spokój. Moja Mama widząc pysk Cypisa milimetr od buzi ukochanej córeńki prawie zemdlała, natomiast Tata chwycił, że to może być lek na całe to niemowlęce histeryzowanie. Odtąd pies miał wolny wstęp do naszej klitki. A ja? Ja mogłam z nim robić wszystko. Podobno nie pozwalał do mnie podejść nikomu jeśli akurat miałam ochotę się po nim poczołgać albo powtykać mu paluszki w pysk. Miałam specjalne prawa do jego misek i wolno mi było grzebać w nich nawet jeśli nikomu innemu nie można było podejść na odległość metra.
Cypisa nie ma już od lat. Ja dorosłam, ale od kiedy pamiętam, zapach psiej sierści kojarzy mi się z bezpieczeństwem, spokojem i zaufaniem. Nie wyobrażam sobie domu bez kłaków na dywanie, bez psich misek, bez smyczy wiszącej w przedpokoju. Również w tej chwili bursztynowe ślepia mojej suni ciekawie zaglądają mi w oczy. Jesteśmy już po spacerze i wiadomo, że teraz czeka nas tylko spokojny wieczór, leniwe godziny przed snem i nic nie ma się prawa wydarzyć. Myślę jednak, że ona wie, że piszę o niej, leży obok na swoim posłaniu i nie zasypia. Zastanawia się pewnie, czemu zerkam na nią z takim rozczuleniem. Nie może się domyślać, że niedługo nasz błogi wieczorny spokój odejdzie w niepamięć.
W dalekim Wrocławiu, w brzuszku innej suni śpi przyczyna zmian, jakie niebawem nastąpią w naszym życiu. Wiem już na pewno, że wyczekiwana przeze mnie od kilku miesięcy mała sunieczka pojawi się na świecie na początku kwietnia. Marzyłam o niej od tak dawna, czekałam na odpowiednią chwilę. I spełniło się, wyczekało, wyśniło. Dzielę się z Wami moją radością chociaż wiem, że dla wielu z Was może być ona niezrozumiała. Często spotykam się ze zdziwieniem, kiedy z pasją opowiadam o swoich psach, o uczuciach, jakie we mnie budzą. Kto nie wychował się w psiej sierści pewnie nie zrozumie mojej radości i mojego oczekiwania. Ot pies.. cóż takiego. A dla mnie to bardzo ważna część mojego życia. Z entuzjazmem przygotowuję się na nowe doświadczenia.
Jaka będzie? Czy tak spokojna, niekłopotliwa i mądra jak Tina? Czy tak łagodna, ufna i łobuzerska jak Sheila? Czy może trafi nam się diabeł wcielony jak Tarzan? A może będzie taka jak Ren? Najcierpliwszy powiernik moich nastoletnich trosk, gąbka dla moich dziewczęcych łez i przyjaciel mojego maleńkiego synka? Najpewniej będzie jedyna w swoim rodzaju. Już niedługo się poznamy. Tymczasem niech spokojnie rośnie, niech się szczęśliwie pojawi na świecie a ja cierpliwie czekam, aż będę mogła przedstawić najbliższym małą puchatą kulkę, która kiedyś wyrośnie na pięknego owczarka niemieckiego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)